#43 Chiny

Szanghaj !

Od samego początku, kiedy wjechałem do Chin, gdzieś dudnił mi w głowie ten Shanghai… Intrygowało mnie miasto, w którym mieszka wiecej ludzi niż połowa ludności Polski… ( 24 miliony)…
Poza tym miałem tam zapewniony nocleg na kilka dni u znajomego z Puertorico, a w myślach realny plan na sprzedawanie na ulicy pocztówek z moich zdjęć …
Zanim jednak do tego doszło musiałem się trochę nagimnastykować…
Jak pisałem w poprzednim poście, wyjeżdżając z Fuzhou nie trafiłem na najlepszą pogodę, ale mimo wszystko humoru nie straciłem, a stopa udało mi się złapać w błyskawicznym tempie…
Dzięki pomocy pierwszych kierowców, zmieniłem kolejny samochód, który jechal dalej w moim kierunku , przesiadając się niczym z jednej taksówki do drugiej … NIe mogę narzekać na komfort autostopu w Chinach… Szczerze, w większości aut siedzę, czując się trochę jak na jednej z atrakcji z wyjatkowyprezent.pl – „przejazdzkaluksusowymautem”

Drogi są naprawdę dobre, jasno oznaczone i wszędzie można znalezć informacje o kierunku w którym jedziemy, również w alfabecie lacińskim . Stopując po Chinach warto mieć przy sobie przygotowany uprzednio list, w którym wyjaśniamy kim jesteśmy i co tu robimy ! 😀 Większość chińczyków niestety „nie ogarnia” angielskiego …
Wieczorem pogoda znowu się popsuła… jechałem w stronę Szanghaju, ale nie bezpośrednio… tuż po zmroku mój kierowca zjechał z trasy i wysadził mnie jakieś 150 km od celu, przy wjezdzie na autostradę…
Było zimno, wiało, zaczął padać deszcz… zmiana temperatury była mocno odczuwalna , szczególnie zauważyłem to, jak cały zacząłem sie trząść, nie potrafiłem tego kontrolować… machałem desperacko rękami, jak rolnik odganiający złe ptaszyska ze swojego pola, próbując zatrzymać jakiś samochód ….
Mimo, że nie miałem żadych perspektyw na spędzenie nocy na tym, mówiąc krótko, „zadupiu”, nie byłem zbytnio zmartwiony… 😀
Ogarnęła mnie jakaś taka aura spokoju, kiedy znalazłem na ziemi monetę, zwyklą, brudną, ale monetę… a pod tym względem bardzo wierzę w przeznaczenie…
Często zdarza mi się znajdować monety, aby chwilę potem, bądz w niedalekiej przyszłości doświadczyć jakiegoś pozytywnego zdarzenia 😀

Tak też bylo tym razem i to bardzo szybko!!!
Z budek kontrolnych autostrady wybiegli pracownicy, zaprowadzili mnie zmarzniętego do jednego z pomieszczeń i nakarmili chińskimi przekąskami z tofu i kulkami rybnymi…Małe zbawienie, ponieważ cały dzień nie miałem okazji wrzucić czegoś na ruszt. Nie to jednak okazało się esencją farta, ktory przytrafił mi się tego wieczoru… Otóż chwilę pózniej jechałem radiowozem na komisariat policji !

Tak jakoś wyszło, że stałem się maskotką chińskiego komisariatu, powygłupiałem się, obleciałem cały budynek i nacykałem tysiące selfie. I w pewnym momencie zupełnie bezinteresownie policjanci stwierdzili, ze pomogą mi tego wieczoru i zawiezli mnie do ……4 gwiazdkowego hotelu… !!!!! I opłacili mi pokój, ze śniadankiem …
Leżąc w wygodnym łóżku, nie dowierzałem, jakiego mam farta.
Rano moi dobrzy już znajomi policjanci przyjechali po mnie radiowozem , zaprosili do gabinetu dyrektora na herbatkę i kupili bilet na autobus do Shanghaju… To bylo coś ! 😀
Na odchodne obiecałem, że przyślę im pocztówki z Polski – tak też zrobię na pewno! 😛

Kiedy dojechałem do Shanghaju, pierwszą rzeczą, która powaliła mnie na łopatki, była mapa metra i komunikacji miejskiej… 17 linii metra, 17 róznych kolorów, przemieszanych i pokrzyżowanych, praktcznie każda z każdą…
Mój kumpel mieszkal w dość centralnym okręgu. Shanghai, który spodziewałem się zobaczyć jako miasto samych wieżowców i szklanych drapaczy chmur, przywitał mnie nisko zabudowanymi szeregami domków, oraz uliczek do złudzenia przypominających mi te z Dublina… Dodatkowo słynne brytyjskie budki telefoniczne… 😀
Zupełnie nie ma się wrażenia, że jest się w tak ogromnym portowym mieście, przez niektórych nazywanym również Paryżem wschodu…

Shanghai ma wiele obliczy… Przez długi czas był zwykłym małym miasteczkiem, następnie zaslynął z nielegalnego handlu i prostytutek, aby w ostatnich latach dzięki globalizacji rozwinąć skrzydła i rozrosnąć się do niewyobrażalnych rozmiarów…
Na ulicach można spotkać cały świat… sporo europejczyków, amerykanów i australijczyków próbujących rozkręcić swoj biznes… Nie brakuje podrożników, którzy zacumowali tu na dlużej, zachęceni zarobieniem wiekszych pieniędzy, pracują często jako nauczyciele w lokalnych szkołach…
Popyt jest tutaj ogromny… trudno sprecyzować na co, ale chyba mogę stwierdzić , że na wszystko…. Setki jak nie tysiące malutkich lokalików, klimatycznych, ukrytych w ciasnych uliczkach, prawie niewidocznych na pierwszy rzut oka … a mimo wszystko wiekszość z nich świetnie sie rozwija… odpowiedz na pytanie dlaczego jest chyba prosta… 😀 Skoro 24 miliony ludzi mieszka w jednym mieście, właściciele takich lokali na brak klientów nie mogą narzekac… 😀

Dobrze rozwinięta jest też tu branża „modelingowa”, w której swoich sił próbują przede wszystkim europejczycy – na europejskie twarze jest popyt… Wielu żartuje, że możesz wyglądać jak Gargamel w Polsce, ale w Chinach masz szanse wylądować na okładkach jakiegoś magazynu 😀

W Shanghaju warto jest dać się ponieść wyobrazni, wsiąść do autobusu i jechać w niewiadomym kierunku, aby potem wysiąść na jakiejś stacji, w okolicy która przypadnie nam do gustu…
Każda uliczka skrywa jakąs historię, tajemnicę, w każdym zakątku znajdziemy coś, co wpadnie nam w oko…

Punktem „do odwiedzenia” jest słynna promenada ” The Bund”, z której rozpościera się widok na ujście najdłuższej rzeki Chin – Jangcy i zapierającą dech w piersiach panoramę wieżowców biznesowej dzielnicy Pudong, które po zmroku rozświetlają sie na kolorowo i przyciągają tlumy turystów… Jeżeli piszę tłumy, oznacza to ,że chcąc zrobić sobie zdjęcie na bulwarach , na moim zdjęciu znajdą się przynajmniej 2 inne osoby, robiące sobie takie samo zdjecie 😀
Po drugiej stronie ciągnie się szereg starszych nieco zabudowań, odnowionych ale przypominających o byłej kolonii brytyjskiej w XIX wieku…
Z mojego punktu widzenia to miejsce jest połączeniem Budapesztu z Singapurem… Ale to moje obiektywne odczucie 😀
Podczas spaceru zostałem zaczepiony przez dwie Chinki, które próbowały mi wmówić, że są w moim wieku i studiują ( wygladaly na mocno po 30 ) i zapraszają mnie na herbatę… Wszystko byłoby ok, gdyby nie ta wyklepana, jakby powtarzana wiele razy historia, którą probowały mi wkręcić… Przypomniało mi się, że czytalem gdzieś, że w taki właśnie sposób niektóre lokalne grupy próbują ogołocić z kasy zagubionych turystów…
Panie zapraszają na herbatkę, po czym turysta staje się ofiarą… Wolałem nie szukać portfela i podziękowałem… 100 metrow dalej wydałem pieniądze na tradycyjny chiński jogurt, który można było kupić prawie wszędzie.

Po kilku dniach musiałem trochę niespodziewanie opuścić apartament mojego kumpla – mial nagłe zlecenie z pracy i musiał wyjechać… Ja będąc szczęściarzem miałem asa w rękawie i ogarnąłem sobie nocleg u kolejnych znajomych, tym razem na obrzeżach Shanghaju… Niesamowite doświadczenie, zobaczyłem dwa różne światy – ten bogaty i ten biedny, ten zatłoczony i ten prawie pusty, ten pełen tusrystów i tak bardzo „miastowy”, oraz ten lokalny i bardziej wiejski….

Na dwie noce zamieszkałem na tyłach sklepu spożywczego u pewnej chińskiej rodziny…
Rodzice moich znajomych, właściciele tego sklepu byli bardzo serdeczni i mimo, że w życiu poza Shanghai nie wyjechali, otwarci na świat, ugościli mnie jak króla…

Wieczorem po kolacji, przy kieliszku Baijiu, chińskiej wódki produkowanej z sorga, ryżu, pszenicy, kukurydzy lub innych zbóż, opowiedziałem im historię, jak sprzedawałem na ulicy pocztówkiz moich zdjęć… a raczej rozdawałem!!!

Tak!

Podpatrzyłem ten pomysł u innych podróżników i postanowiłem podzielić się swoimi przeżyciami… przez dwa dni siedziałem na moście w centrum Shanghaju ,a zabiegani ludzie zatrzymywali się, żeby wymienić kilka zdań i wziąć moje zdjęcie na pamiątkę!
Wierzę mocno, że zmotywuje ich to kiedyś do pojechania w miejsce ze zdjecia… Dzięki temu oprócz pieniążków, które uzbierałem od tych, którzy chcieli wesprzeć moją wyprawę i zakup nowych butów w zamian za pocztówkę, poznałem wielu ciekawych ludzi, jak np. pracowników firmy, która prowadziła handel na trasie Gdynia- Shanghai, spontanicznie zatrzymujących się turystów, chińczyków zanudzonych codziennością, chcacych pogadać i przez chwilę posiedzieć ze mną na moście. Poznałem też pewnego rosjanina, który zaproponował, że przenocuje mnie ostatniego dnia mojego pobytu w Shanghaju…

Pavel, bo tak ma na imię mój znajomy z Rosji ,też jezdził przez kilka lat autostopem, z tą róznicą , że na dłużej zatrzymuje się w różnych miejscach … w tym przypadku w Shanghaju… Trochę za moją namową, ale i zarażony pozytywną energią, jaką potrafią wytworzyć podróżnicy – ruszylismy ostatniego dnia na podbój ulic z gitarą… Rozśpiewaliśmy się na dobre tak , że o mały włos nie zdążyłbym na pociąg do Pekinu….

TAAAAAKK !! Dobrze czytacie! PEKIN !

Dzięki kasie z pocztówek mogłem pozwolić sobie na kupno nowych butów, ponieważ moje stare niestety padły po 6 miesiącach (-sami zresztą zobaczcie fotki) oraz na bilet do stolicy Chin, zupełnie nieplanowany wyjazd stał się realny ,a spełnienie marzenia z dzieciństwa – stanięcie na murze chińskim – było na wyciągnięcie ręki…

😀 Pociag oczywiscie 17 godzin , najtańsza klasa… początkowo cena napawała optymizmem, ale po 10-ciu godzinach w pozycji siedzącej, w dupie miałem cenę… w dosłownym tego słowa znaczeniu xD 😀

O podróży i o Pekinie już niebawem!!! 😛

Tymczasem rzucam wyzwanie firmie The North Face – myślicie, że nowe buciory wytrzymają dlużej???
W pierwszym modelu przebalowałem 6 miesiecy podróży, przemierzając 21 krajów… Niestety podeszwa padła… mimo tego zdecydowałem się na ponowny zakup butów tej samej firmy… Wygodne, wodoodporne, lekkie — idelne – ale potrzebuję ultra wytrzymałej podeszwy – oby dały radę do końca ! Już wcale nie tak długo , do końca tego tripa, ale to nie znaczy że to już koniec mojej tułaczki dookola świata….

@autostopembezgranic

Skomentuj